Sunday, April 27, 2008

Santa Teresa

Z Cusco po 6 godzinach serpentynami w gorach dotarlismy do Santa Maria. Widoki obledne, ale mi glowe rozsadza, jestem gluchy prez przyblokowane wysokoscia i choroba uszy. Potem kolejne dwie do Santa Teresa. Droga szutrowa waska na jeden samochod wysoko w gorach, poprzecinana strumieniami. Adrenalina pewnie by mi skoczyla, ale jestem tak przytlumiony, ze tylko czekam konca podrozy nad przepasciami. Dojezdzamy. Siadamy w 5 przy stole, ja nie chce wstrzymywac grupy, spieszacej na Machu Picchu, im widze nie usmiecha sie czekac. Slabo sie to klei, nawet nie mozna napisac ze ¨wsrod serdecznych przyjaciol, psy zajaca zjadly¨, bo nasza znajomosc niescementowana. Zdecydowalem sie sam zostac w Santa Teresa. Diura zbudowana z budek pokrytych blacha falista. Kupuje cytryny, dostaje od milej starszej pani miod w plastikowym kubku. Lykam apap. Moim najwieksym przyjacielem okazuje sie grzalka. Grzalka ktora wszyscy uznali za najzbedniejszy przedmiot w podrozy. Robie sobie goracy napitek, pije duzo wody. Mam bardzo malo rzeczy, podreczny worek. Nie znam hiszpanskiego, nie jestem sie w stanie skomunikowac z ludzmi, uzywajac kilku znanych slow kupuje bulki, czosnek, (imbiru nie ma, dzieki Dobrochna za smsa z nazwa imbiru po hiszpansku!). Klade sie wiec w ciuchach do spiwora juz o 18.00, Arcyciezka noc. Rozsadza mi glowe, katar, bol gardla, A wokol latynoska noc, telewizory i glosniki na caly regulator. Krzyki, tluczone butelki. Spie jak w malignie, z goraczka. W nocy ulewa, wali deszcz o blache falista. Dociagam rana. Wypocilem i wygrzalem. Po czarnej nocy, splukany deszczem dzien. W moim miejscu gospodyni daje synom sniadanie: rosol, gore cebiche. Lituje sie nade mna i daje mi ser i bulki, limonki i herbate. Ruszam, wiem ze w hostelu na innej ulicy zatrzymala sie para Szwedow. Spotykam sie z nimi. Poznaje jeszcze Norwega, Peruwianczyka i Anglika. Pijemy mate de coca. Jest cieplo, przeciera sie niebo, wokol gory, ludzie handluja na ulicach. Ruch, busiki wypelnione po brzegi ludzmi, ruszty rozsrawione na ulicy, kazdy sie krata. Okazuje sie ze Norweg ma zone Polke. Poznaje ja, bardzo sympatyczna. Zabieram sie z nimi za chwile do hydroelektrowni. Razem ruszymy do Aquas Calientes, a stamtad na Machu Picchu. Tym samym nie spotkam swojej grupy, moze spotkamy sie w Cusco. Ale karta sie odwraca, wszedzie mozna spotkac towarzyszy podrozy. Lewe ucho nie slyszy, ale ruszam w droge.

6 comments:

Anonymous said...

Cześć Michał,
ale daleko do Ciebie i wysoko! Serdeczności przesyłam. Szybko zdrowiej. Iza S.

Anonymous said...

Miszelu, Miszelu, Miszelu! Jak Ci pomóc? Żyjesz?
Zamiast Tobie, to mnie adrenalina skoczyła w centrum Warszawy:-))))

Anonymous said...

To ja, jowiśka oczywiście:-)

Anonymous said...

Budzę się w niedzielę, patrzę - sms od Michała. O, chyba się pomylił ;) później Kacper mówi, że Ty już w Peru. Poniedziałek w pracy jest wystarczająco ciężki i bez Twoich relacji... ;) ale czytam z zapartym tchem. Tylko końcówka mnie zmartwiła. Mam nadzieję, że już wszystko dobrze i że kiepskie chwile są już odległym wspomnieniem :) całuję Cię mocno! ania

Anonymous said...

cześć!jestem koleżanką Twojej siostry Ani i to od niej dostałam linka...bo ja zaledwie 3 dni temu wróciłam z Peru!! widzę na Twoich zdjęciach podobne miejsca (tez spałam w hotelu espana!!!!),zdarzenia,ludzi. Wspomnienia wracają.... Eh, i widzę, że zbyt mało czasu przeznaczyłeś na aklimatyzację- mate de coca działa, choć może tylko podświadomie:). Życzę miłej podróży i koniecznie jedź nad
Jezioro Titicaca. pozdrawiam/ Klaudia

MP said...

Hmmm, nie najlepiej :/
może jakiś dzień takiego serio odpoczynku?
Trzymam kciuki
¡Suerte y al torro!