Tuesday, April 29, 2008

Coca-nie-Cola

Dla sledzacych moj stan zdrowia krotki komunikat: jest dobrze! Pokasluje sobie jeszcze ale dalem rade, te wszystkie czosnki, limony, tutejsze propolisowe specyfiki, pokatnie parzone herbaty, zawalanie sie warstwami ciuchow, spanie w polarze, gaciach termicznych i spiworze przyniosly efekt. I tylko jeden apap, jak juz glowa pekala, a latynosi bawili sie wokol namietnie. Ale co pomoglo najbardziej? Otoz coca. To bardzo niewychowawczy fragment. Ale moge powiedziec, ze to z zalecenia lekarza wrecz. A juz na 100% farmaceutki. Otoz rzeczona mila, mloda, ladna i wyksztalcona kobieta widzac moj sprzeciw wobec antybiotykow, skonsulowawszy sie jeszcze dodatkowo przez telefon, zalecila coce rzuta z soda. Bo trzeba Wam wiedziec, ze coca potrzebuje katalizatora by wyzwolic moc. Soda jest ok, ale ma zly smak. Lepsza jest glina albo popiol. Miesza sie to i wtedy wydziela sie sok mocny, od razu polik dretwieje. Efekt znieczulajacy na gardlo jest natychmiastowy, a leczniczy podobno tez mocny (podobno rowniez na zoladek, nie mowic o chorobie wysokosciowej czy zwyklym zmeczeniu lub glodzie). Jak u dentysty.
Coca. Just do it!

Cusco - Santa Maria - Santa Teresa - hydro - Aguas Calientes - Machu Picchu - Wayna Picchu


Helene i Björn



Santa Teresa, miasto z budek


w policzku coca


Machu Picchu w calej okazalosci


Ja z Björnem na szczycie Wayna Picchu

Duzo by trzeba pisac, bo wiele sie wydarzylo, a mi sie nie chce, odpoczywam. A bylo w skrocie tak: z Helena (ktora choc mieszka w Szwecji to jest Szwajcarka z ojca Norwega i przez to zamieszanie mowi 6 jezykami mimo wieku mlodego) i Björnem ruszylem taxa do slynnej hydroelektrowni, ostatni etap przed Machu dla tych, ktorzy wybieraja alternatywna droge. Tam rusza sie 10 km po torach by dotrzec do Aguas Calientes, bazy wypadowej w gory. Droga swietna, tylko uwaga na pociag! Wszystko wyglada jak zaginiony swiat, jakies maszyny, kolejowe instalacje porosniete i zawlaszczone przez dzungle). Juan Carlos polecil nam nocleg i rzeczywiscie miejsce bylo niezle. Zastalismy tam zreszta cala ekipe, ubrany na bialo, w szaliku i rogowych oprawkach Juan Carlos, mowiacy z emfaza i gestykulujacy przy tym dlonmi zdobnymi w sygnety. Mimo znajomosci z wlascicielem chcial dolaczyc do mojej skromnej dwojki ;-), kto zgadnie co moglo nim powodowac? (Nic z tego nie wyszlo, ale Juan Carlos, wlasciciel niezlego hotelu w Cusco nadal namawia na wypoczynek po trudach podrozy w jego oazie). Spotkalem tam tez Norwega i jego zone Hanne, Polke, Anglika (idac torami po zmroku wpadl w dziure, a sa ich tam dziesiatki, szczegolnie przy prowizorycznych przeprawach i rozdarl noge – w Poludniowej jest kilka miesiecy, drecza go rozne niezindentyfikowane choroby, stracil bardzo na wadze i ciagle na antybiotykach, powtarza jednak uparcie, ze to cena podrozowania) i Hiszpana. Bylimy tez my, czyli Helene, Björn i ja. Komplet. Przy kolacji w dzielnicy nieturystycznej, spotkalem moja polska grupe. Szybkie spanie i przed 6 rano atak na gore. Wszystko na piechote. Najpierw schody Inka, 1500 podobno. Potem od razu na szczyt Wayna Picchu, to gora zawsze widoczna za Machu (tez na moim zdjeciu). Po czym zaczelismy chodzic po calym inkaskim miescie. Na zywo robi niesamowite wrazenie, balem sie wydmuszki, ale to arcydzielo. Powstalo w epoce bronzu, do lupania kamienie nie uzywali zelaza, a mimo to jest to robota arcymisterna, bloki polaczone ze soba bez spoiwa. Przede wszystkim jednak powala rozmach, to po prostu scieta wielka gora, zamieniona w miasto. Miasto, ktore nigdy nie zostalo dokonczone, opuszczone podobno przez Inkow celowo, by nie zostalo znalezione przez konkwistadorow. I rzeczywiscie Hiszpanie go nie odnalezli, zostalo odkryte dla swiata dopiero w 1911 przez Hirama Binghama. Spaleni sloncem krazylismy po ruinach przez kilka godzin. Zejscie bylo w tempie ekspresowym, szybki obiad i do pociagu. Pociagi tutejsze nie skrecaja, tylko robia trawersy jak ludzie i zwierzeta w gorach. Pociag sie cofa i wraca tarasem nizej. I tak do osiagniecia pozadanego poziomu. By dostac sie na stacje w Cusco jezdzilismy w przod i do tylu 5 razy. Ale trzeba przywyknac jak do tego, ze slomki w knajpach nie sa jednorazowe, zuzyty papier toaletowy wrzuca sie do kosza obok, sprzedawcy na panstwowych posadach olewaja cie tak, ze polskie zycie biurowe przy tym to dynamit, a 10 min to zawsze godzina. Itd.

PS Na Machu spotkalismy grupe Szwedow, ktorzy grupowo orzekli, ze jestem podobny do Russella Crowe, nie byloby w tym nic dziwnego gdyby nie pewien list od przypadkowej dziewczyny na naszejklasie i kilka anegdotycznych zdarzen, wlasnie z tym rzekomym podobienstwem zwiazanych. Nie mam wyboru, musze przypakowac do gabarytow pierwowzoru ;)

Sunday, April 27, 2008

Santa Teresa

Z Cusco po 6 godzinach serpentynami w gorach dotarlismy do Santa Maria. Widoki obledne, ale mi glowe rozsadza, jestem gluchy prez przyblokowane wysokoscia i choroba uszy. Potem kolejne dwie do Santa Teresa. Droga szutrowa waska na jeden samochod wysoko w gorach, poprzecinana strumieniami. Adrenalina pewnie by mi skoczyla, ale jestem tak przytlumiony, ze tylko czekam konca podrozy nad przepasciami. Dojezdzamy. Siadamy w 5 przy stole, ja nie chce wstrzymywac grupy, spieszacej na Machu Picchu, im widze nie usmiecha sie czekac. Slabo sie to klei, nawet nie mozna napisac ze ¨wsrod serdecznych przyjaciol, psy zajaca zjadly¨, bo nasza znajomosc niescementowana. Zdecydowalem sie sam zostac w Santa Teresa. Diura zbudowana z budek pokrytych blacha falista. Kupuje cytryny, dostaje od milej starszej pani miod w plastikowym kubku. Lykam apap. Moim najwieksym przyjacielem okazuje sie grzalka. Grzalka ktora wszyscy uznali za najzbedniejszy przedmiot w podrozy. Robie sobie goracy napitek, pije duzo wody. Mam bardzo malo rzeczy, podreczny worek. Nie znam hiszpanskiego, nie jestem sie w stanie skomunikowac z ludzmi, uzywajac kilku znanych slow kupuje bulki, czosnek, (imbiru nie ma, dzieki Dobrochna za smsa z nazwa imbiru po hiszpansku!). Klade sie wiec w ciuchach do spiwora juz o 18.00, Arcyciezka noc. Rozsadza mi glowe, katar, bol gardla, A wokol latynoska noc, telewizory i glosniki na caly regulator. Krzyki, tluczone butelki. Spie jak w malignie, z goraczka. W nocy ulewa, wali deszcz o blache falista. Dociagam rana. Wypocilem i wygrzalem. Po czarnej nocy, splukany deszczem dzien. W moim miejscu gospodyni daje synom sniadanie: rosol, gore cebiche. Lituje sie nade mna i daje mi ser i bulki, limonki i herbate. Ruszam, wiem ze w hostelu na innej ulicy zatrzymala sie para Szwedow. Spotykam sie z nimi. Poznaje jeszcze Norwega, Peruwianczyka i Anglika. Pijemy mate de coca. Jest cieplo, przeciera sie niebo, wokol gory, ludzie handluja na ulicach. Ruch, busiki wypelnione po brzegi ludzmi, ruszty rozsrawione na ulicy, kazdy sie krata. Okazuje sie ze Norweg ma zone Polke. Poznaje ja, bardzo sympatyczna. Zabieram sie z nimi za chwile do hydroelektrowni. Razem ruszymy do Aquas Calientes, a stamtad na Machu Picchu. Tym samym nie spotkam swojej grupy, moze spotkamy sie w Cusco. Ale karta sie odwraca, wszedzie mozna spotkac towarzyszy podrozy. Lewe ucho nie slyszy, ale ruszam w droge.

Saturday, April 26, 2008

So, so salty!


Przedwczoraj wsiadlem o 17.00 do autobusu na trasie Arequipa – Cusco. Dlaczego facet obok mnie siedzi w czapie, czterech swetrach, kurtce i na dodatek ma chuste na kolanach? No nic, taki styl pasterski, mocno daje owca i serem. Myslalem ze to bedzie moj jedyny problem. Autobus ma ubikacje i video! Leci film z Chuckiem Norrisem, oczywiscie za glosno, tu zawsze wszysko jest za glosno. Jedziemy, ja w polarze i grubych skarpetach, spodnie krotkie. Temperatura spada. Jest zimno. Staram sie byc tak blisko ciepla pasterza jak to tylko mozliwe i niepodejrzane. Temperatura spada. Z ubikacji wieje. Gory wokol, autobus sie ciagle wspina. Coraz zimniej. Kazdy element wyposazenia autobusu postrzegam jako mozliwe ubranie. Wodze wzrokiem za wysiadajacymi czy aby przypakiem nie zapomna o kocu, pledzie, chuscie. Niestety. Juz wiem ze ta podroz mnie zalatwi. Spiwor niedostepny w luku bagazowym. 24.00 – rece mam zgrabiale. Czas wlecze sie, gardlo boli, uszy strzelaja. Przez chile zaczepiam stopy o czyjs spiwor, 10 minut ciepla. W koncu biore plaszcz foliowy przeciwdeszczowy z kiosku za 5zl i owijam odkryte lydki, potem owijam je wilgotnym jeszcze recznikiem po kapielach w goracych zrodlach Chivay (tak, goracych!). Stopy wyjmuje z sandalow i wkladam w worek na bagaz podreczny. Niewiele to daje. Docieramy dopiero nad ranem. Choroba jest pewna, gra tylko idzie o to na ile powazna. Pije zoladkowa gorzka, mate de coca, wchodze w spiwor i odmarzam. Oczywiscie niewiele to dalo. To przedwczoraj, dzisiaj gardlo boli jak cholera. Bylem w saunie. Lykam tutejsze specyfiki, byle naturalne. Polopiryne, ktora odobno nie jest wskazana na tej wysokosci (3400m n.p.m.)
Jutro skoro swit mam ruszac na Machu Picchu. Znacie jakies sposoby by sie szybko postawic?
No i plucze gardlo sola, duzo soli. Nazwa bloga nabiera nowego znaczenia.
Naprawde jest so salty!
PS Jak widzicie jestem zapatulony po uszy ,)

Wreszcie jakies foty















Voy, ziemniakow sa dziesatki rodzajow i sa naprawde dobre!








Ciagle parady, Arequipa, zolnierze maszeruja w kazda niedziele, dzieci maszeruja tez.















Cuy, czyli swinka, jedno z normalniejszych dan kuchni peruwianskiej




















Widok typowy, wszystko sie tu sypie, wszystko sklecone z drutu i blachy falistej (oprocz pozostalosci czasow kolonialnych - przepych i starych kultur - ruiny niestety)




















Mieszkaniec osady na dnie kanionu Colca. Mysli jak czymychnac do swiata ,-?




















Typowy kosciolek w Andach.
















Droga















Kondory















Kapelusze nawet u najwiekszego biedaka, kobiety zawsze w tradycyjnych strojach, mimo upalu - a to kilka warstw. Mezczyzni czesto rezygnuja z tradycyjnego ubioru















Kaktusy wszedzie, te czerowne bulwy sie je, nazywa to sie tuna, jest bardzo dobre, slodkie, ale uwaga na kolce, dlonie gringo nie sa odporne.




















Typowa kafejka internetowa, z takich miejsc staram sie nadawac.




















Dziewczynki ze szkoly w Andach graja w gume, mundurki nawet w zapadlej wiosce w gorach!















Pierwszy nocleg, Hotel Espana w Limie, przepych kolonialny, a mimo to tanio, tylko karaluchy wszedzie, jak w calym tym miescie.















Obrazek dosyc typowy, kobiety w chustach nosza dzieci na plecach, stroje codzienne, nie cepelia.















Znowu w drodze.




















Wieksze pakunki przewozi sie na dachu autobusu, nikt nie pomaga w tym kobietom, bylem swiadkiem jak siedzacy obok mnie mlody facet poprosil stojaca obok niego starowinke o odkrecenie butelki wody. Maczyzm ma rozne postacie.




















Typowy lokalny srodek transportu, ludzie, zwierzeta, produkty - wszystko jedzie razem na pace.















Uliczny, mobilny straganik z ananasami.















Nasza piatka w dniu spotkania we wspomnianym hotelu Espana w Limie. Od lewej: Gosia, Piotr, ja, Marcin, druga Gosia

Thursday, April 24, 2008

Kanion Colca














Nie ma tu czesto pradu a co dopiero internet. Tylko w duzych miastach. Jezdzimy nocami. Dotarlismy nad skraj i zamiast jak wszyscy wziac muly lub osly, zeszlismy na dno najwiekszego na swiecie kanionu z ciezkimi plecakami, ale na dole nam to wynagrodzilo, rajsko, kolibry, wielkie owoce, widoki wspaniale. Tylko ze rano pobudka i dalej. No i sie skatowalismy. Pomagal nam mul i osiol, ale szlismy na sniadaniu tylko w sloncu od switu do zmierzchu caly czas pod gore. Odwodniony ledwo dotarlem. Goraczka, wymioty, drzenie rak. Ale juz zyjemy, wzielismy kapiele w goracych zrodlach i nocnym autobusem ruszamy do Cusco. Wszystko jest inne niz w Europie. To naprawde odkrycie Ameryki, bo Polnocna jest przewidywalna. Musze konczyc, jestem na dworcu i odchodzi nasz autobus, nie udalo mi sie wrzucic masy zdjec ani tak naprawde niczego opisac ;) Nastepnym razem. Do odbioru.


Saturday, April 19, 2008

Arequipa

Po 12 godzinach lotu i 5 oczekiwaniu na lotnisku znalezlismy sie w piatke w Hotelu Espana w Limie. Kolonialny przepych centrum, budynki rzadowe otoczone tankietkami, na przedmiesciach bieda az strach i grupy wyrostkow z palami. Wszedzie jednak muzyka, jedzenie na ulicach, zdezelowane samochody, obrazki ktore moga przypominac Kube. Miasto brzydkie, sklejane z czego popadnie i tylko stare budynki piekne, ale w rozkladzie. Po ulicach biegaja wielkie karaluchy. Jedzenie bardzo dobre, te owoce! Zwinelismy sie jednak szybko. Wyruszylismy autobusem do Arequipy (miasta gdzie urodzil sie Mario Vargas Llosa). 17 godzin w autobusie. Serpentyny nad przepasciami, kierowca gna. W wielu miejscach krzyze. Krajobraz wiedzie prawie wylacznie przez gory, wokol pustynia. Autobus zatrzymuje sie tylko raz posrod gor, w betonowej stodole mozna zjesc tradycyjne potrawy. Twarze indianskie coraz czesciej. Chude psy. Ksiezycowe krajobrazy. Bieda, smieci, ludzie mieszkaja w budkach z byle czego. Ruch samochodowy w miasteczkach obledny, wszystkie samochody poobijane, ale wypadkow nie ma, choc to graniczy z cudem. Grupy wyrostkow tancza na ulicy albo zarabiaja czepiajac sie kazdego zajecia. Kazdy przy czyms sie krzata. Faceci popychaja sie, krzycza, by za chwile sie sciskac. Temperament. Latynosi. Indianie z wieksza rezerwa, posypiaja, indianki w chustach sprzedaja co popadnie. Ale zamierzamy uciec w gory juz za chwile. Musimy sie tylko aklimatyzowac. Teraz jestesmy na 2400. Spadam, nie mam tez szansy na zaladowanie zdjec. Upaly, upaly. Jestesmy spaleni sloncem. Z nienawiscia patrzymy na nasze termiczne ciuchy i buciory, musimy to tachac. Ale w gorach zima, wiec trzeba.

Wednesday, April 16, 2008

plastic money? ¡no funciona!

Przed wylotem do Ameryki Poludniowej chcialem wyplacic pieniadze z kredytowej karty, droga to impreza, ale nim wplynie kolejna pensja, nie ma wyjscia. Sciana nie dala kasy i dopiero wtedy zobaczylem napis flamastrem na bankowym murze-marmurze: 6 Abril. No funciona. I bankomat zatrzymal karte. Dlugie rozmowy z infolinia, moze karty nie zniszcza, zapraszaja jutro od 10.00 do biura. A ja przeciez mam lot! Dzwonie do Polski, jakis pajac powtarza co chwile "prosze pana o chwile cierpliwosci" i "dziekuje ze zechcial pan poczekac" i tak w kolko, trwalo to wiecznosc, nie pomogl w niczym, poinformowal jedynie, ze karta zostala obciazona! Lece wiec w powodz i bez forsy. Jestem prawdziwie wolny. Skad wiec irytacja?

Lekcje hiszpanskiego

Pobieram je w barach, oczywiscie zawsze i wszedzie obcokrajowcow uczy sie przeklenstw i wyzwisk, wiec potrafie juz o hiszpansku zelzyc porzadnie.

Oto kawalek lekcji wczorajszej, jak widac obemujacej szerokie spectrum miedzyludzkich relacji, wazna role pelni slowko tylek/tyleczek:

Que no me entere yo que ese culito pasa hambre.
Que me estas contando.
Vete a tomar por culo.

HOLA OLA!











Heavy rains flood parts of Peru

4/9/2008 PACORA, Peru -- Heavy rains have caused major flooding in parts of Peru. The rains have pushed rivers over their banks and have left many residents stranded in northern and western regions of the country. The flood waters have destroyed 300 homes, two schools and thousands of acres of farmland. Many highways located in the interior of the country have been cut off by the heavy rains. Hundreds of mountain villages have been isolated.
---
Przypomniala mi sie piosenka Kofty o Peru, spiewa Ewa Błaszczyk, poczatek tu: http://merlin.pl/MP3/54/62/4737962-U12.mp3

przystanek sol

Iberia tak sie zegna z pasazerami: "za chwile wyladujecie w porcie przeznaczenia", poki co traktuje to miejsce jedynie jako przystanek na drodze do P.

Tuesday, April 15, 2008

Madryt

Z Anka chodzilem do podstawowki i liceum, nie widzielismy sie lata.
Gadanie,
bary,
tapas,
malze,
kalmary,
piwo,
rozmowy, rozmowy,
miecho i wykalaczki,
gwar,
pestki rzucane na podloge,
kolejne ulice,
prawdziwe miasto,
uroda zycia.



































Koncowka zamazana

Monday, April 14, 2008

test

sprawdzam czy można publikować przez sms/email, może się przydać jeśli
będzie zasięg gsm

LECĘ!

NOCNE, ostatniochwilowe pakowanie:

plecak deuter aircontact pro 60+15

wór transportowy tatonka; buty: meindl, camper, teva, klapki; śpiwór yeti; mata quechua; 3xskary trekkingowe; spodnie: szelki jack wolfskin, 3in1 lafuma, ¾ alpinpro; kalesony termoaktywne devold; t-shirt devold, t-shirt diesel, długi rękaw, polar vulcan, boxeryx4, przywieszka adresowa, pasek skórzany, szara koszula, sweter merynos, kurtka softshell montano bugaboos, zegarek swatch

butla laken 1.5l, kubek z karabińczykiem, grzałka, worki na śmieci, suche jedzenie (batony corni, zupy), plastikowa piersiówka - żołądkowa gorzka,

kieszeń siatka: gps, zapalniczka, adresy,

wodoszczelna: ładowarka telefoniczna, ładowarka do aparatu z kablem + kabel usb, przejściówka do wtyczek, troki do daypacka

pas biodrowy: legitymacja press, bandana

klapa: czołówka, czapka, poncho przeciwdeszczowe, talerz alu + przybornik, krem z filtrem

łazienka: pasta, szczotka, dezodoro, żel/szampon

apteczka:taśma izolacyjna, jodyna, bandaż elastyczny, plastry, off, anapran, nifuroxazyd, węgiel, mikrofibra, nożyczki, bioparox, polopiryna, olbasy, traumel s, xxx

kieszeń na środku: lonely planet, notes+pisak, mapa

foto: ricoh gr digital II, sandisk 4GB shdc, 2x2GBsd, lowepro, czytnik usb

telefon, torebka na dokumenty, portfel, paszport, żółta książeczka szczepień, xero


Po południu jestem w Mardycie.

Saturday, April 12, 2008

Graty z podłogi


Dzisiaj kilka osób pytało mnie jak się przygotowuję. Hmm, no tak że upuszczam na podłogę w drugim pokoju przedmioty mniej lub bardziej à propos. Jutro ostra selekcja. No i czytam, co więcej?

Ostatni dzień, pierwsza noc

pracy, urlopu