Saturday, April 19, 2008

Arequipa

Po 12 godzinach lotu i 5 oczekiwaniu na lotnisku znalezlismy sie w piatke w Hotelu Espana w Limie. Kolonialny przepych centrum, budynki rzadowe otoczone tankietkami, na przedmiesciach bieda az strach i grupy wyrostkow z palami. Wszedzie jednak muzyka, jedzenie na ulicach, zdezelowane samochody, obrazki ktore moga przypominac Kube. Miasto brzydkie, sklejane z czego popadnie i tylko stare budynki piekne, ale w rozkladzie. Po ulicach biegaja wielkie karaluchy. Jedzenie bardzo dobre, te owoce! Zwinelismy sie jednak szybko. Wyruszylismy autobusem do Arequipy (miasta gdzie urodzil sie Mario Vargas Llosa). 17 godzin w autobusie. Serpentyny nad przepasciami, kierowca gna. W wielu miejscach krzyze. Krajobraz wiedzie prawie wylacznie przez gory, wokol pustynia. Autobus zatrzymuje sie tylko raz posrod gor, w betonowej stodole mozna zjesc tradycyjne potrawy. Twarze indianskie coraz czesciej. Chude psy. Ksiezycowe krajobrazy. Bieda, smieci, ludzie mieszkaja w budkach z byle czego. Ruch samochodowy w miasteczkach obledny, wszystkie samochody poobijane, ale wypadkow nie ma, choc to graniczy z cudem. Grupy wyrostkow tancza na ulicy albo zarabiaja czepiajac sie kazdego zajecia. Kazdy przy czyms sie krzata. Faceci popychaja sie, krzycza, by za chwile sie sciskac. Temperament. Latynosi. Indianie z wieksza rezerwa, posypiaja, indianki w chustach sprzedaja co popadnie. Ale zamierzamy uciec w gory juz za chwile. Musimy sie tylko aklimatyzowac. Teraz jestesmy na 2400. Spadam, nie mam tez szansy na zaladowanie zdjec. Upaly, upaly. Jestesmy spaleni sloncem. Z nienawiscia patrzymy na nasze termiczne ciuchy i buciory, musimy to tachac. Ale w gorach zima, wiec trzeba.

1 comment:

oliver34 said...

Michu, gdzie tam Cie niesie?Czy na koncu swiata spelniaja sie marzenia?...Twoje pewnie tak!

Nie wiem czy ci zazdroscic- na razie pokibicuje i jak wszystko co kiedykolwiek pisales czytam z rumiencem a nawet dwoma...:))