Monday, May 5, 2008

Bolivia plonie


jaka democratia taka casa

W dniu referendum w Santa Cruz do La Paz zjechaly tysiace demonstrantow. Strzaly na ulicach, wiece. Zdezydowalem, ze wylatuje z miasta. Serwis na lotnisko nie dziala, ulice zablokowane. Do lotniska trzeba dostac sie przez najbiedniejsza dzielnice El Alto. Nie da rady jechac, wszedzie tysiace demonstrantow. Trzeba sie przebic na piechote, mijam skandujace tlumy, zwiazkowcow, biednie ubranych wiesniakow, ktorzy sciagneli do stolicy, nigdzie sladu bladej twarzyo. Udaje sie, lece do Sucre. Inny swiat. Szybko cos jem, przebiegam przez rynek by miec w glowie kilka zapamietanych obrazow i decyduje sie jechac na noc do Villazón, na granicy z Argentyna. Takim wrakiem jeszcze nie jechalem. Drogi wylacznie szutrowe, lub w ogole bezdroza. Kierowca wali jak szatan, halas okropny, pudlo busa tak dygocze, ze zdajes ie ze za chwile wypadna wszystkie szyby. Krajobrazy ksiezycowe, male osady, kaktusy, ludzie zatuleni w co sie da, niebo gwiazdziste bardzo blisko. Strumienie zamarzniete! Lecimy droga poprowadzona wsrod pionowych skal, to znow przez wielkie pustkowia. Jest piorunsko zimno, okna nieszczelne. Najpierw przykrywam sie spiworem, potem, wchodze do srodka, potem zawijam tak szczelnie jak sie da, by skonczyc w srodku, z gumka zacisnieta nad glowa. Jade jak wor kartofli, rzucany na prawo i lewo, po ciemku, by nie wpuszczac wraz ze swiatlem powietrza jak lod. W koncu po 13 godzinach takiej jazdy docieram na granice. Wypijam mate de coca, ale piszac rece mam nadal zgrabiale. Jedyny chyba internet tutaj. Przygladaja mi sie, jestem jedynym gringo. Kupilem za ostatnia kase bilet na TransAmericano. Za godzine ruszam do Buenos Aires. Ponad doba w autobusie.

PS Lacze jest tak wolne, ze ledwo udaje mi sie cos opublikowac po kilku probach, o zdjeciach nie ma mowy, zreszta nie robilem ich podczas zadymy, staralem sie z czapka na oczach wpisac w tlum, ale i tak zdradzala mnie rudziejaca broda ;)



4 comments:

MP said...
This comment has been removed by the author.
Unknown said...

W polskiej prasie są niepokojące doniesienia z Boliwii. Z Twojej relacji wynika że jest jeszcze gorzej.Dobrze że jesteś już na argentyńskiej granicy.W tej sytuacji zdjęcia schodzą na drugi plan.Pozdrawiam.

MP said...

No, tak, nawet w sennym Krakowie można się zestresować sytuacją w Boliwii. No i ostatnia godzina pracy z głowy!
Hm… nawet z rzeczonego zestresowania kosz mi się wcisnął.

PS Konieczne doniesienie na temat stanu zdrowia, bo ostatnie / poprzednie przemarznięcie…

Anonymous said...

wygląda na to, że ty tam cały czas marzniesz(dyskusje na blogu koncentrują się wokół twojego podróżniczego zdrowia:)Moje nowojorskie eskapady zakończone i teraz robiąc dobrą minę do złej gry wracam do pracy, szkoły i takie tam nieciekawe smęty.
Trzymaj się! niezmiennie zazdroszczę wyprawy.zo